piątek, 20 lipca 2018

Książka dla każdego. Jak powstał zwiastun.





Siedziałam z kawą na wygodnej nowej kanapie z Ikei, ach jak ja kocham ten sklep, za ich prostotę i przystępne ceny, trzeba tylko planować z głową. Siedziałam, robiąc łyczek za łyczkiem i myślałam, skrobiąc czerwonym długopisem po maszynopisie Płatków śniegu. Książka była gotowa, a mąż robił druga korektę tekstu.
Kolejny łyk kawy i bingo! – krzyknęłam z uśmiechem na twarzy.
Bo wiecie… gdy zaczyna się robić nudno, szlag mnie trafia i robię się marudna. Do głowy przyszedł pomysł, głupkowaty i szalony.
Podeszłam do męża i zapytałam wprost:
– Może zrobimy zwiastun książki?
– Taki filmowy? – zapytał, rozszerzając oczy z zainteresowaniem.
– A znasz inny? – wywróciłam oczami i przytaknęłam.
Tak się zaczęła nasza przygoda.
Był upalny lipcowy dzień, a na zeszytowej kartce padł pierwszy zarys scen. Na papierze wszystko wyglądało banalnie. Wystarczyło nagrać kilka scenek, posklejać i wrzucić do Internetu.
                Nic bardziej mylnego!
Postanowiliśmy zrobić film sami, bez pomocy innych, co wiązałoby się z kosztami. Nie mieliśmy funduszy. Nikt z początkujących nie ma takich pieniędzy na przedsięwzięcie rodem z wydawnictw.
Mając nie najgorszej jakości lustrzankę z możliwością nagrywania filmów, stwierdziliśmy, że damy radę. Cały filmik podzieliliśmy na etapy:
1. Pokazanie codzienności bohaterki.
2. Scena horroru.
3. Las, odgrywający ważną rolę w książce.
4. Topielec.
5. Końcówka nawiązująca do całości fabuły.
Już pierwszy etap przysporzył wielu problemów. Niby łatwa do nagrania scenka:
Dziewczyna schodzi po schodach i wysypują się jej kartki oraz identyfikator. Banał!



Nagle zderzyliśmy się z brutalnością pogody, słońce chowa się za chmurami i nagle wychodzi. Człowieka nagle trafiał szlag, bo z dziesięciu minut zrobiły się dwie godziny kręcenia. Aparat trzeba ustawiać na nowo i ustabilizować, a jak stabilnie go ustawić, gdy nie posiada się statywu czy magicznych trzymaków? Oczywiście wpadliśmy na pomysł, że mąż oprze rękę na poręczy przy schodach i zrobi z niej wysięgnik, a schodząc w dół, będzie nią zjeżdżał.
Udało się!
Super, ale jest, ale: Film jest prześwietlony i całą akcję trzeba powtórzyć.
Wiecie, jestem nieśmiała, bardzo, a po kilkunastu minutach zebrali się gapie i speszyłam się na amen. Ale jakoś poszło.
Kolejna scena tego etapu była wykonana na naszym balkonie w mieszkaniu.



Jest większy niż osiedlowe parapety udające balkon (miałam taki, gdy mieszkałam z rodzicami) mieści się na nim stolik i krzesełko. Usiadłam zatem na krzesełku i skrobałam ołówkiem w pamiętniku. Kilka prób i za dziesiątym razem wyszło.

Kolejnym etapem była scena horroru. Moja ulubiona.



Nasze piwnice są połączone ciągiem korytarza z piwnicami innych bloków. Korytarz jest długi, mroczny i skrywa mnóstwo dziwnych mebli, wyrzuconych przez sąsiadów. Genialne miejsce na film. Ale… jest ciemno, a nasz obiektyw nie da rady nakręcić w mroku. Kolejny pomysł: czołówka jako lampka, a jej opcja stroboskopu doda efektu migającej lampy jarzeniowej z popsutym starterem. Wciągnęliśmy się tak bardzo, że słysząc kroki zbliżające się do korytarza i dźwięk otwieranych drzwi, zwialiśmy co sił w nogach. Nie mamy pojęcia kto tam był, może ten, kto zostawił trutki na szczury?
Wiem jedno, że sama nie chodzę do piwnicy po kolejnym incydencie, jaki mnie spotkał niedawno. Szłam do samochodu, a wracając, zamurowało mnie. Stanęłam przed drzwiami z klatki, a światło się zapaliło. Weszłam powoli i przy drzwiach prowadzących do piwnicy, w szparze między podłoga a drzwiami, zauważyłam cień. Chciałam chwycić za klamkę, ale zawiesiłam ją w powietrzu i stałam tam jak kołek. Ktoś tam był, ten ktoś chwycił za klamkę, jakby chciał ją przytrzymać albo wyjść. Czekał, ja też czekałam. Światło zgasło, a drzwi stuknęły. Poruszyłam się, aby czujnik uruchomił lampę. Cień spod drzwi zniknął. Serce waliło jak młotem, a oczy skupione były na przeklętej szparze pod drzwiami. Dłonie zwilgotniały. Cholera! – klęłam w duchu. Ktoś tam był, i to na pewno nie sąsiedzi, bo to starsze osoby, a o tej godzinie śpią. Jedyne wyjaśnienie to takie, że korytarz pomiędzy blokami jest otwarty i każdy może przejść do naszej piwnicy.
Urywek filmu po takich przeżyciach stał się dla mnie straszny i przerażający, nie chciałam go oglądać.
                Etap lasu podzieliliśmy na trzy sceny.



Już przy pierwszej był kłopot. W Rybniku wyremontowano stary budynek w piękną szklaną bryłę, idealnie pasującą do mojej książki, w której zawarłam miejsce pracy Elii. Niestety wędrując przed gamach z aparatem, pan ochroniarz poinformował nas, że aby kręcić lub nawet robić zdjęcia na zewnątrz, trzeba zwrócić się z pisemną prośbą do właścicieli, by dał nam pozwolenie i przepustki.
Uśmieliśmy się i olaliśmy temat. Na stockach jest mnóstwo darmowych filmików, które można wykorzystać do swoich celów. Tak też zrobiliśmy. Żal mi było, chciałam pokazać trochę miasta w filmie. No cóż, różne wymysły człowiek ma w głowie.



Kolejna scena była w lesie, scena ogłuszenia i porwania.
Wiecie… wyszła genialnie jak na nasz marny sprzęt. Uśmialiśmy się do rozpuku, gdy miałam leżeć nieruchomo na liściach (jak się potem okazało mrowisku i pająkach) a sprawca w tym momencie zabiera nieprzytomną ofiarę z ziemi i niesie ją jak worek ziemniaków. Ciekawe co myślał mijający nas przechodzień... po jego minie można było stwierdzić że, scena wyglądała wiarygodnie. Niestety scena była za długa, dlatego zastąpiliśmy ją trzecią, nagraną kilometr od mieszkania.



Banał jakich mało, dłoń dotyka pnia drzewa, a następnie długich zielonych patyków z listkami. Postać idzie i znika. Super, zrobione, zapisane.



Końcowy etap zwiastunu to również stock i mała manipulacja w programie. Nie opiszę więcej, bo zdradzę fabułę.

Etap topielca, kobiety w sukience.



Tak bardzo pragnęłam mieć ten element w filmiku. To ważna część książki, a jeśli ją przeczytacie, zrozumiecie, dlaczego zawarliśmy tę właśnie scenę. Był to najtrudniejszy kawałek. Z całej fabuł ciężko było wybrać momenty niezdradzające fabuły, każdy element wiąże się ściśle z kolejnym, a ukazanie jednego może być spoilerem.
Od początku roku marzyły się nam wakacje w Chorwacji, to idealne miejsce na filmik. Mając na kalendarzu lipiec, stałam w martwym punkcie, ponieważ urlop męża zaplanowany był na wrzesień.
Kocham ten kraj, kocham go za widoki, klimat, ludzi z uśmiechem na twarzy. Przyjezdnych, z którymi można się bez problemu dogadać i, mimo że nasz Bałtyk jest piękny, cudowny… Wybieramy Chorwację, bo jest taniej, cieplej i pogoda pewna. Szukamy małych miejscowości, by otoczyć się ludźmi z zagranicy, wyjść troszeczkę do świata i poobserwować, a jednocześnie odpocząć. Małe miejscowości, z dostępem do dosyć szerokich plaż (tym samym mniej zatłoczonych) stały się naszym celem.
Jadąc naszym małym samochodzikiem, (czerwone Ferrari w małej Kii Picanto) układaliśmy plan. Nie mogliśmy wrzucić aparatu do wody, bo szlag by go trafił. Za to nasza kamerka do nurkowania z wodoszczelną obudową miała zdziałać cuda.
Plan był prosty:
Wkładam kieckę (sukienkę), wchodzę do wody (mówię mężowi, że oczywiście wejdę, ale wieczorem, gdy będzie pusto) i nurkuję.
Na początku miałam skakać ze skały, ale woda bardzo wypychała mnie na powierzchnię i nic z tego nie wychodziło. Postawiliśmy na unoszenie się na wodzie, w końcu trupy i nieprzytomni też się unoszą. Zabierałam się do wejścia pół godziny, bo jedna z par i rodzinka z dwojgiem dzieci nie chcieli jakoś się zabrać do domu. Moczyłam stopy w chłodnej wieczornej wodzie i przeraziła mnie jej temperatura. Fale wzbierały na sile, rozszerzając moje oczy i wtedy pomyślałam:
– Jak nie zrobię tego teraz, to nie zrobię wcale.
Wchodziłam do wody stopniowo, powoli przyzwyczajając swoje opalone słońcem ciało. Woda sięgała pasa, sukienka zrobiła się ciężka. Fale rozbijały się o skały, musiałam odpłynąć z mężem dalej, tam, gdzie nie dotykałam już dna i nie rzucało ciałem na falach.



Zanurkowałam, zmoczyłam włosy i przybrałam pozycję na trupa. Sprawiło mi to tyle frajdy, że pozbyłam się wstydu przed ludźmi i nie chciałam wyjść z wody, ale chłód zrobił swoje i sam wygonił.
Ostatni filmik, odetchnęłam z ulgą. Reszta pociętych kawałków czekała w domu aż przyjedziemy i sklecimy to w całość.
Sceny przeplataliśmy cytatami z książki.



Przygoda z filmem cudowna, w pamięci zostało wiele wspomnień. Jak na ogromną amatorszczyznę wyszło ok. Film znajdziecie pod linkiem:

Lub


Książkę można nabyć w księgarniach internetowych:
Ridero
Virtualo
Empik
Co sądzicie?


4 komentarze:

  1. Genialny pomysł i filmik! Wykonanie, montaż, naprawdę jestem pod wrażeniem. Niesamowicie podoba mi się sposób, w jaki piszesz. Czytając ten post czułam się dosłownie tak, jakbyśmy ze sobą rozmawiały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Długo zastanawiałam się czy podzielić się moją historią i chyba dobrze, że to zrobiłam ;) Cieszę się, że filmik przypadł do gustu. Uwielbiam gdy z czytelnikiem łączy mnie więź poprzez słowa, a teksty przenoszą wyobraźnię w głąb wykreowanego świata.
      Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń