poniedziałek, 30 lipca 2018

Projektujemy.



Wczorajszy dzień dał mi ostro w kość. Ponad 13 h przed ekranem komputera. Czas zleciał niewyobrażalnie szybko, a jak się okazało, zrobiłam bardzo niewiele.
Wiecie, jak to jest, gdy poranne plany zamieniają się w chaos?
Doskonale to znam, twardy dysk trafił szlag... Jego reanimacja okazała się klapą. Wszelkiej maści zdjęcia i reportaże umarły razem z blaszaną puszką. Komputer ledwo zipie a ja muszę wykonać kilka propozycji okładek na drugie wydanie książki. W domu 32 C na termometrze, a moje skrzydlate nimfy mają lęgi i drą swoje małe dziobki na cały głos.
Po kilku godzinach męczarni nad edycją zdjęć musiałam na chwilę przerwać, odsapnąć i spojrzeć na cały bałagan z boku. Wstałam z kanapy, nalałam gorącej kawy do kubka, wypiłam kilka łyków i nagle poczułam, jak się rozpływam z gorąca. Ale ona taka pyszna, taka smaczna i pobudzająca. Wykonałam kilka głębszych oddechów i z niedowierzaniem dzisiejszej katastrofy, jaka lała się kaskadami na moją twarz, spojrzałam na kalendarz i co zobaczyłam?
– Poniedziałek, 30 lipca – zmarszczyłam czoło i podrapałam się po głowie. – Przecież to nie piątek 13! – warknęłam do siebie i wypiłam resztę kawy. Dobrałam się błyskawicznie do klawiatury komputera, trzymałam nerwy na wodzy, cicho klnąc pod nosem na elektroniczne zdechlaki, które proszą się o wymianę.
– Udało się! – krzyknęłam radośnie po kilku godzinach.
W pokoju kręciły się dwa wentylatory, dając namiastkę ochłody, w szklance woda i kostki lodu, które natychmiast się roztapiały. Zdjęłam okulary, przetarłam zmęczone oczy i spojrzałam na ekran.
– Jak tak dalej pójdzie, to wrosnę w ziemię – powiedziałam do siebie, patrząc na jeden projekt. Tak, dobrze czytacie, jeden projekt w jeden dzień. Kiedyś, gdy mój trupi przyjaciel – komputer, był sprawny, byłam w stanie wystrugać nawet i pięć projektów.

Mam dla was pytanie.
Poniżej przedstawiam dwa pierwsze projekty okładki drugiego wydania książki Płatki śniegu.




Która jest dla was przyjemniejsza dla oka, czy wybralibyście książkę dzięki okładkom? O okładkach pisałam w TYM poście.

W planach są jeszcze dwie propozycje, odrobinę mroczniejsze, ale trochę to potrwa. Będę wdzięczna za wszelkie sugestie. A gdy zbiorę wszystkie propozycje, czekać na Was będzie konkurs :D
Ta poniżej okładka jest ściśle związana z fabułą. Książka dostępna w księgarniach internetowych.


Płatki śniegu to symbolika (dlatego taki tytuł) jednego z głównych wątków. Ich znaczenie jest zawarte wewnątrz książki.
Jeszcze raczkuję w świecie marketingu, dlatego jestem jak odkrywca i sama poszukuję złotego środka na moje bolączki, bo to kocham ;)

Ebook dostępny TUTAJ


Gorący lipiec.


Weekend na Śląsku był upalny... jak w całym kraju, a skwar nie odpuszcza. Dla mnie jest zbyt duszno i ciepło na górskie wędrówki czy leniuchowanie na kocu przy rzece. Razem z mężem wybraliśmy inną opcję odpoczynku, która zawsze ładuje nam baterie po całym tygodniu.
Naszym celem było znalezienie pola lawendy, by nagrać krótki filmik do zwiastuna kolejnej książki.
Niestety o tej porze na polach leżą już słomiane rulony po żniwach, szlajają się kombajny, zbierające plony. Susza w tym roku dała ostro w kość rolnikom, co dało się zaobserwować już w maju, gdzie sporo pól zostało przeoranych, ponieważ rośliny najzwyczajniej uschły.
Nasz mały samochodzik przemierzał wąskie dróżki pomiędzy polami i pokonywał odważnie, każde dziury na drodze. Dzięki odbiciu z głównej trasy, w niemal nieprzejezdną dla śmiertelników ścieżynę, zaleźliśmy piękne pole kukurydzy rozściełające się na sporym obszarze.


Jak zauważyliśmy później, jedynie kukurydzy nie zebrano, dlatego nadal dojrzewa ładnie skąpana w słońcu.


Widok na elektrownię Rybnik

Z tego miejsca mieliśmy rzut beretem od Arboretum Bramy Morawskiej w Raciborzu. Piękny ogród botaniczny składający się z dwóch części: lasu i ścieżek dydaktycznych, w tym małego zoo. Mieliśmy cichą nadzieję na lekkie ochłodzenie w środku lasu, ale nadzieja to jedno, a rzeczywistość okazała się brutalna.



Zaduch i parówę rekompensował spacer w ciszy i zieleni, latające motyle i skaczące małe żabki, towarzyszące nam na leśnej ścieżce.


Piękne kwiaty, schowane w cieniu zachowały soczysty kolor.



Mini zoo, w którym większość zwierzaczków chowała się do swoich domków przed upałem.





Z tego miejsca wyruszyliśmy dalej, jako że czuliśmy niedosyt, a z filmem trzeba ruszyć, wylądowaliśmy w Pszczynie (gdzie nie omieszkały pokąsać mnie kolejne owady. Moje nogi mienią się teraz piękną paletą barw ewoluujących siniaków po ugryzieniach oraz ogromnych czerwonych swędzących górek).

Zamek w Pszczynie

Zamek jak zamek, ten kto nie był, polecam gorąco zwiedzić. Park jest zadbany, dokoła soczyście zielone połacie traw, można rozłożyć kocyk i poleniuchować, lub pospacerować pod ogromnymi dębami. Uwaga na spadające żołędzie... jest ich naprawdę sporo.
W zamku znajduje się muzeum, wnętrza z XIX i XX w. oraz zbrojownia i wystawy, a na zewnątrz stajnie książęce.
Obok zamku, tuż po drugiej stronie ulicy, można zajrzeć do zagrody żubrów.
Jak to zazwyczaj bywa, w drodze powrotnej dostrzegliśmy piękne pole zboża. Orkisz przypomina żołnierzy czekających na rozkazy, by napaść przeciwnika.



Pole w blasku zachodzącego słońca wyglądało magicznie. Idealne zakończenie dnia o zachodzie słońca.

Ps. Jak Wam się udało przetrwać ten upał?
     Ja nadal mam na termometrze w mieszkaniu 32 C.


piątek, 27 lipca 2018

Skalne Miasto w Czechach



Zbliża się półmetek lata. Jak wiecie, to najlepsza pora na wycieczki, które pomagają zregenerować umysł i ciało w przerwie od pisania. Chcę Was zachęcić do odwiedzania miejsc na łonie natury, gdyż ona pomaga poczuć się wolnym i spokojnym. Wszystko, co otacza nas na co dzień: hałas, zgiełk, szum, tłumy ludzi, zostawia pewne skazy na naszej psychice. Wyjazd na odludzie nie raz jest zbawieniem dla zmysłów.

Jedną z propozycji jest Skalne Miasto w czeskiej miejscowości Adrspach. Jest to mała wioska w Sudetach Środkowych, które są fragmentem pasma Gór Stołowych. Jeżeli czujecie w żyłach zew wspinaczki ściankowej, może to być dla Was mały raj. Nie chcę Wam zdradzać wszystkich szczegółów, bardziej chciałabym zachęcić, abyście odwiedzili to tajemnicze, urokliwe miejsce. Może stanie się ono inspiracją do spisania jakiejś historii, a nawet jeżeli nie, spędzicie miło czas wśród natury, gór i potoków.

Na samym początku, po wejściu na teren Skalnego Miasta czeka Was urzekający widok jeziora mieniącego się niesamowitymi barwami zieleni i turkusu. Woda w nim jest tak czysta, że gdy nie wieje wiatr, mogłaby służyć jako lustro. Piaskowe skały odbijają się od jej toni wraz z sosnowymi lasami z kosodrzewiną. Woda jest naprawdę czysta, można bez trudu dostrzec pływające w niej olbrzymie ryby. Niestety nie znam się na nich i nie wiem co to za gatunek, ale przypominają… nie, lepiej milczeć niż palnąć coś głupiego. Zobaczcie sami jaki widok czeka Was zaraz po przyjeździe na miejsce.




Wszystkich amatorów pływania, muszę niestety rozczarować. Na terenie parku jest kategoryczny zakaz kąpieli oraz wchodzenia do wody.

Po okrążeniu zbiornika udajemy się szlakiem w głąb oszałamiających formacji skalnych. Wiele z nich ma swoje nazwy, by pomóc wyobraźni w porównaniu ich do żywych istot lub przedmiotów. Ścieżka jest niemal cały czas pozioma, nie ma wzniesień, a turysta idąc między skałami, może podziwiać ich majestat. Ogromne wrażenie robią szczeliny skalne, którymi biegnie główny szlak. Różnica temperatur w tych miejscach wynosi czasem kilkanaście stopni. Warto mieć ze sobą coś z długim rękawem. To podpowiedź dla zmarzluchów takich jak ja.




Jeżeli niezbyt przepadacie za latającymi owadami, pamiętajcie, żeby użyć preparatu w spray’u. Ja należę do tych, którzy niestety nie lubią się z robaczkami, co widać na kolejnym obrazie… tak, zostałam przyłapana na walce z insektami w rezerwacie przyrody. Każdy ma swoje tajemnice, moja właśnie ujrzała światło dzienne.
Małe skrzydlate potworki ;)




Dochodząc do wodospadu, znajdujesz się na końcu szlaku. Na szczęście droga powrotna biegnie w innym kierunku, co gwarantuje wciąż nowe widoki. Tym razem szlak biegnie schodami w górę skalnych formacji. Rodziny z dziećmi w wózkach, niestety muszą skorzystać z tej samej trasy, którą  dostali się na koniec szlaku, ale nie martwcie się! Wracając, na pewno zmieni się Wasza perspektywa i założę się, że dostrzeżecie w skałach coś nowego. Tym, którzy zdecydują się na powrót drogą ze schodami, trud wynagrodzą zapierające dech w piersiach widoki, a także liczne niespodzianki sporządzone przez samą naturę, których Wam nie zdradzę. Zobaczycie sami!

Na końcu będziecie mieli możliwość zjedzenia czegoś dobrego, by zregenerować siły. Mam dla Was również kilka rad:

1. Zarówno samotni turyści, jak i rodziny powinny wiedzieć, że na szlaku nie występują żadne toalety. Jedyne, jakie są, to płatna toaleta przy kompleksie gastronomicznym, oraz całkowicie darmowa w punkcie informacji, zaraz przy wejściu do Skalnego Miasta.

2. Na terenie parku jest zakaz palenia papierosów, ściółka jest sucha i występuje tam duże ryzyko pożarów.

3. Za bilet zapłacicie czeskimi koronami (120 kc bilet normalny), jak i polskimi złotówkami.

4. Około 200 metrów od głównego wejścia znajdują się parkingi. Nie chcę Was wprowadzać w błąd, byłam tu ostatnio drugi raz. Za pierwszym razem parking był płatny, za drugim darmowy.

5. Cennik wstępu znajdziecie w Internecie:

Jednego jestem pewna, wybierając się na wycieczkę do Adrspach, na pewno dobrze spędzicie czas. Zachęcam również do odwiedzania tego miejsca w tygodniu, jako wyjazd urlopowy. Ominiecie w ten sposób dni, w których będzie tam mnóstwo turystów – soboty i niedziele.

Dajcie znać, czy byliście w tej cudnej krainie, a jeżeli nie, jedźcie i koniecznie napiszcie, czy Wam się podobało!

Ps. Ze Skalnego Miasta macie kawałek drogi na Szczeliniec i Błędne Skały.
W jednym dniu można zaliczyć dwie atrakcje ;)

środa, 25 lipca 2018

Nie bądź szablonowcem. Weterani (pisarscy) są nudni.

Fot. Dorota Jankowska
Ja wiem, jak mole książkowe kochają serie wydawnicze swoich ulubionych pisarzy, sama taka byłam. Zatapiałam się w słowa wielu powieści, połykałam, dosłownie pożerałam książki oczami. Musiałam przeczytać każdą pozycję danego autora, musiałam! Wierzcie mi to był mój nałóg. Tak bardzo się wciągnęłam, zwłaszcza w liceum, że dyrektor dał na bibliotekę więcej pieniędzy i byłam bardzo zaszczycona gdy poproszono właśnie mnie, bym wybrała kilu autorów i tytuły, aby odświeżyć naszą skromną bibliotekę.

Moja radość wypływała na twarz, cały miesiąc chodziłam szczęśliwa, nawet wzięłam udział w konkursie bibliotecznym. Zebrałam kilkoro ludzi, również moli książkowych i razem wygraliśmy bitwę, zdobywając cudowne nagrody w postaci książek. Wtedy też dostałam interesującą pozycję: Zjawa w Adidasach Darii Doncowej.

Daria Wasiliewa szukając spokoju przyjmuje posadę kierownika księgarni. Jednak prześladujący ją pech nie daje o sobie zapomnieć. Już pierwszego dnia pracy znajduje w szatni zwłoki dziewczyny, którą zidentyfikowano jako... Darię Wasiliewą. W jaki sposób się tam znalazła? Daria, zapamiętały detektyw-amator, zamierza wyjaśnić zagadkę i, jak zwykle, pakuje się po same uszy w kłopoty.
www.empik.com


I wiecie co? Byłam w szoku. W życiu nie czytałam tak dziwnej (jak na tamte czasy) książki. Styl pisania znacznie odbiegał od znanych na rynku powieści, wtedy poczułam się jakbym dostała (za przeproszeniem) w pysk!

– To styl może być inny? – zapytałam siebie samej.

Tak!

Zadałam sobie kolejne pytanie:

– Dlaczego ja, nieletni smarkacz był tak ciemny chociaż poczytny?

Od czasu tej jakże dziwnej ale wspaniałej lektury, zaczęłam szukać perełek wśród pospolitych tworów. Odmiennej tonacji słów, bo dla mnie tekst ma swoją melodię. Swoje odzwierciedlenie w muzyce, o której opowiem innym razem. Pomyślałam więc:

– Dlaczego większość książek jest taka sama?

No właśnie!

Piszę to nie dlatego by oceniać, ale by zachęcić Was do nieszablonowości. Oddajcie swój charakter, w końcu język ewoluuje, więc nie zamykajmy się w małym światku, tylko idźmy o krok dalej.

Niech twórczość się rozwija, a Wasze palce będą pionierami.

piątek, 20 lipca 2018

Książka dla każdego. Jak powstał zwiastun.





Siedziałam z kawą na wygodnej nowej kanapie z Ikei, ach jak ja kocham ten sklep, za ich prostotę i przystępne ceny, trzeba tylko planować z głową. Siedziałam, robiąc łyczek za łyczkiem i myślałam, skrobiąc czerwonym długopisem po maszynopisie Płatków śniegu. Książka była gotowa, a mąż robił druga korektę tekstu.
Kolejny łyk kawy i bingo! – krzyknęłam z uśmiechem na twarzy.
Bo wiecie… gdy zaczyna się robić nudno, szlag mnie trafia i robię się marudna. Do głowy przyszedł pomysł, głupkowaty i szalony.
Podeszłam do męża i zapytałam wprost:
– Może zrobimy zwiastun książki?
– Taki filmowy? – zapytał, rozszerzając oczy z zainteresowaniem.
– A znasz inny? – wywróciłam oczami i przytaknęłam.
Tak się zaczęła nasza przygoda.
Był upalny lipcowy dzień, a na zeszytowej kartce padł pierwszy zarys scen. Na papierze wszystko wyglądało banalnie. Wystarczyło nagrać kilka scenek, posklejać i wrzucić do Internetu.
                Nic bardziej mylnego!
Postanowiliśmy zrobić film sami, bez pomocy innych, co wiązałoby się z kosztami. Nie mieliśmy funduszy. Nikt z początkujących nie ma takich pieniędzy na przedsięwzięcie rodem z wydawnictw.
Mając nie najgorszej jakości lustrzankę z możliwością nagrywania filmów, stwierdziliśmy, że damy radę. Cały filmik podzieliliśmy na etapy:
1. Pokazanie codzienności bohaterki.
2. Scena horroru.
3. Las, odgrywający ważną rolę w książce.
4. Topielec.
5. Końcówka nawiązująca do całości fabuły.
Już pierwszy etap przysporzył wielu problemów. Niby łatwa do nagrania scenka:
Dziewczyna schodzi po schodach i wysypują się jej kartki oraz identyfikator. Banał!



Nagle zderzyliśmy się z brutalnością pogody, słońce chowa się za chmurami i nagle wychodzi. Człowieka nagle trafiał szlag, bo z dziesięciu minut zrobiły się dwie godziny kręcenia. Aparat trzeba ustawiać na nowo i ustabilizować, a jak stabilnie go ustawić, gdy nie posiada się statywu czy magicznych trzymaków? Oczywiście wpadliśmy na pomysł, że mąż oprze rękę na poręczy przy schodach i zrobi z niej wysięgnik, a schodząc w dół, będzie nią zjeżdżał.
Udało się!
Super, ale jest, ale: Film jest prześwietlony i całą akcję trzeba powtórzyć.
Wiecie, jestem nieśmiała, bardzo, a po kilkunastu minutach zebrali się gapie i speszyłam się na amen. Ale jakoś poszło.
Kolejna scena tego etapu była wykonana na naszym balkonie w mieszkaniu.



Jest większy niż osiedlowe parapety udające balkon (miałam taki, gdy mieszkałam z rodzicami) mieści się na nim stolik i krzesełko. Usiadłam zatem na krzesełku i skrobałam ołówkiem w pamiętniku. Kilka prób i za dziesiątym razem wyszło.

Kolejnym etapem była scena horroru. Moja ulubiona.



Nasze piwnice są połączone ciągiem korytarza z piwnicami innych bloków. Korytarz jest długi, mroczny i skrywa mnóstwo dziwnych mebli, wyrzuconych przez sąsiadów. Genialne miejsce na film. Ale… jest ciemno, a nasz obiektyw nie da rady nakręcić w mroku. Kolejny pomysł: czołówka jako lampka, a jej opcja stroboskopu doda efektu migającej lampy jarzeniowej z popsutym starterem. Wciągnęliśmy się tak bardzo, że słysząc kroki zbliżające się do korytarza i dźwięk otwieranych drzwi, zwialiśmy co sił w nogach. Nie mamy pojęcia kto tam był, może ten, kto zostawił trutki na szczury?
Wiem jedno, że sama nie chodzę do piwnicy po kolejnym incydencie, jaki mnie spotkał niedawno. Szłam do samochodu, a wracając, zamurowało mnie. Stanęłam przed drzwiami z klatki, a światło się zapaliło. Weszłam powoli i przy drzwiach prowadzących do piwnicy, w szparze między podłoga a drzwiami, zauważyłam cień. Chciałam chwycić za klamkę, ale zawiesiłam ją w powietrzu i stałam tam jak kołek. Ktoś tam był, ten ktoś chwycił za klamkę, jakby chciał ją przytrzymać albo wyjść. Czekał, ja też czekałam. Światło zgasło, a drzwi stuknęły. Poruszyłam się, aby czujnik uruchomił lampę. Cień spod drzwi zniknął. Serce waliło jak młotem, a oczy skupione były na przeklętej szparze pod drzwiami. Dłonie zwilgotniały. Cholera! – klęłam w duchu. Ktoś tam był, i to na pewno nie sąsiedzi, bo to starsze osoby, a o tej godzinie śpią. Jedyne wyjaśnienie to takie, że korytarz pomiędzy blokami jest otwarty i każdy może przejść do naszej piwnicy.
Urywek filmu po takich przeżyciach stał się dla mnie straszny i przerażający, nie chciałam go oglądać.
                Etap lasu podzieliliśmy na trzy sceny.



Już przy pierwszej był kłopot. W Rybniku wyremontowano stary budynek w piękną szklaną bryłę, idealnie pasującą do mojej książki, w której zawarłam miejsce pracy Elii. Niestety wędrując przed gamach z aparatem, pan ochroniarz poinformował nas, że aby kręcić lub nawet robić zdjęcia na zewnątrz, trzeba zwrócić się z pisemną prośbą do właścicieli, by dał nam pozwolenie i przepustki.
Uśmieliśmy się i olaliśmy temat. Na stockach jest mnóstwo darmowych filmików, które można wykorzystać do swoich celów. Tak też zrobiliśmy. Żal mi było, chciałam pokazać trochę miasta w filmie. No cóż, różne wymysły człowiek ma w głowie.



Kolejna scena była w lesie, scena ogłuszenia i porwania.
Wiecie… wyszła genialnie jak na nasz marny sprzęt. Uśmialiśmy się do rozpuku, gdy miałam leżeć nieruchomo na liściach (jak się potem okazało mrowisku i pająkach) a sprawca w tym momencie zabiera nieprzytomną ofiarę z ziemi i niesie ją jak worek ziemniaków. Ciekawe co myślał mijający nas przechodzień... po jego minie można było stwierdzić że, scena wyglądała wiarygodnie. Niestety scena była za długa, dlatego zastąpiliśmy ją trzecią, nagraną kilometr od mieszkania.



Banał jakich mało, dłoń dotyka pnia drzewa, a następnie długich zielonych patyków z listkami. Postać idzie i znika. Super, zrobione, zapisane.



Końcowy etap zwiastunu to również stock i mała manipulacja w programie. Nie opiszę więcej, bo zdradzę fabułę.

Etap topielca, kobiety w sukience.



Tak bardzo pragnęłam mieć ten element w filmiku. To ważna część książki, a jeśli ją przeczytacie, zrozumiecie, dlaczego zawarliśmy tę właśnie scenę. Był to najtrudniejszy kawałek. Z całej fabuł ciężko było wybrać momenty niezdradzające fabuły, każdy element wiąże się ściśle z kolejnym, a ukazanie jednego może być spoilerem.
Od początku roku marzyły się nam wakacje w Chorwacji, to idealne miejsce na filmik. Mając na kalendarzu lipiec, stałam w martwym punkcie, ponieważ urlop męża zaplanowany był na wrzesień.
Kocham ten kraj, kocham go za widoki, klimat, ludzi z uśmiechem na twarzy. Przyjezdnych, z którymi można się bez problemu dogadać i, mimo że nasz Bałtyk jest piękny, cudowny… Wybieramy Chorwację, bo jest taniej, cieplej i pogoda pewna. Szukamy małych miejscowości, by otoczyć się ludźmi z zagranicy, wyjść troszeczkę do świata i poobserwować, a jednocześnie odpocząć. Małe miejscowości, z dostępem do dosyć szerokich plaż (tym samym mniej zatłoczonych) stały się naszym celem.
Jadąc naszym małym samochodzikiem, (czerwone Ferrari w małej Kii Picanto) układaliśmy plan. Nie mogliśmy wrzucić aparatu do wody, bo szlag by go trafił. Za to nasza kamerka do nurkowania z wodoszczelną obudową miała zdziałać cuda.
Plan był prosty:
Wkładam kieckę (sukienkę), wchodzę do wody (mówię mężowi, że oczywiście wejdę, ale wieczorem, gdy będzie pusto) i nurkuję.
Na początku miałam skakać ze skały, ale woda bardzo wypychała mnie na powierzchnię i nic z tego nie wychodziło. Postawiliśmy na unoszenie się na wodzie, w końcu trupy i nieprzytomni też się unoszą. Zabierałam się do wejścia pół godziny, bo jedna z par i rodzinka z dwojgiem dzieci nie chcieli jakoś się zabrać do domu. Moczyłam stopy w chłodnej wieczornej wodzie i przeraziła mnie jej temperatura. Fale wzbierały na sile, rozszerzając moje oczy i wtedy pomyślałam:
– Jak nie zrobię tego teraz, to nie zrobię wcale.
Wchodziłam do wody stopniowo, powoli przyzwyczajając swoje opalone słońcem ciało. Woda sięgała pasa, sukienka zrobiła się ciężka. Fale rozbijały się o skały, musiałam odpłynąć z mężem dalej, tam, gdzie nie dotykałam już dna i nie rzucało ciałem na falach.



Zanurkowałam, zmoczyłam włosy i przybrałam pozycję na trupa. Sprawiło mi to tyle frajdy, że pozbyłam się wstydu przed ludźmi i nie chciałam wyjść z wody, ale chłód zrobił swoje i sam wygonił.
Ostatni filmik, odetchnęłam z ulgą. Reszta pociętych kawałków czekała w domu aż przyjedziemy i sklecimy to w całość.
Sceny przeplataliśmy cytatami z książki.



Przygoda z filmem cudowna, w pamięci zostało wiele wspomnień. Jak na ogromną amatorszczyznę wyszło ok. Film znajdziecie pod linkiem:

Lub


Książkę można nabyć w księgarniach internetowych:
Ridero
Virtualo
Empik
Co sądzicie?


poniedziałek, 16 lipca 2018

Papugarnia


Woliera fot. Dorota Jankowska


W minioną sobotę, ze względu na niekorzystną pogodę, by wyjść w góry, udaliśmy się z mężem do papuziarni w Katowicach.

Bilet normalny: 19 zł

Karma dla ptaszków: 2 zł

Przed wejściem opiekunowie pouczyli co wolno a czego nie wolno robić. Zakaz obejmował noszenia biżuterii, używania lampy błyskowej i brania na ręce największych z papug czyli Ary zwyczajnej. Zwracali uwagę na zachowanie ostrożności i patrzenie pod nogi, ponieważ papugi uwielbiają chodzić po ziemi.

Przed wejściem trzeba umyć porządnie dłonie środkiem dezynfekującym (takim jak w szpitalu) by nie wnosić chorób, a w razie dziobnięcia przez papużkę, mamy pewność, że nam również nic się nie stanie. Wychodząc również myjemy łapki i przed każdym wejście powtarzamy tę czynność.

Wejście osłonięte jest sznurami metalowych łańcuchów, by papużki nie przedostały się do przejścia.

Jedna z rodzin chyba nie wzięła na poważnie zakazu, czego konsekwencją było porwanie przez amazonkę kolczyka jej córki. Bardzo nie podobało mi się jak dzieci zaczęły rzucać w siedzącą wysoko na żerdzi papużkę, bo ktoś jak zwykle nie przestrzega zasad. Moje serce do tych skrzydlatych zwierząt jest tak ogromne, że nie obeszło się bez upomnienia z moich ust, oczywiście delikatnie. Zasady są po to, by je przestrzegać, co by się stało gdyby zwierzątko zjadło kolczyk?

O fleszach również zapomniano, niestety skutkowało to spłoszeniem wszystkich papug i chwilowym popłochem. Pan dostał ostrzeżenie od opiekunów, po czym wyłączył lampę i rozkoszował się widokiem skrzydlatych stworzeń.

Ara zwyczajna fot. Dorota Jankowska

Ara zwyczajna fot. Dorota Jankowska

Ara zwyczajna fot. Dorota Jankowska

Jeden z delikwentów zabrał arę na ręce i pożałował nie słuchając zakazów. Ary mają wielkie szpony i są ciężkie, to duże papugi i aby utrzymać się na naszych lichych ramionach lub dłoniach, muszą wczepić pazury, by czuć się swobodnie i pewnie. No cóż, czasem do ludzi trzeba przemawiać na przykładach.

Byłam sceptycznie nastawiona do tego wyjazdu, kocham papugi i nie potrafię patrzeć na to jak siedzą w niewoli. W sumie mam dwie nimfy, w mieszkaniu, więc ja również je więżę, ale moje paputki fruwają nawet całymi dniami i zaganiane są na noc, by czuły się bezpiecznie.

Zaskoczył mnie ogrom obszaru woliery, papużki miały tyle miejsca, że byłam w pozytywnym szoku i spokojna o ich los. Było widać, że są zadbane i szczęśliwe. Po środku pomieszczenia ustawiono wysoki drewniany totem, będący ich rajem zabaw i wytchnienia od człowieka. To one decydowały, czy przyjść, czy olać i zostać w bezpiecznym miejscu. Nikt nie mógł ich zmusić do pieszczot.

Ara Nobilis fot. Dorota Jankowska

To dwie Ary Nobilis, parka, która siedziała prawie przez połowę pobytu na ramieniu męża, a następną połowę na moim. Cudowne zwierzątka, bardzo opanowane i mądre. Nierozłącznie siedziały zawsze koło siebie i śpiewały nam do uszu.

Amazonka żółtolica fot. Tomasz Jankowski

Amazonka żółtolica, czyli pieszczoch nie z tej Ziemi. Jak już usiadła na ramieniu męża, tak zasnęła mu na godzinę i nie przeszkadzały jej dwie ary na sąsiednim ramieniu. W życiu nie sądziłam, że pióra dużych papug są tak sztywne i grube. Czochrając tę papużkę trzeba wcisnąć palce pod pierwszą warstwę piór, by dobrać się do puchu, co sprawia papużce przyjemność.

Żako Kongijskie fot. Dorota Jankowska
fot. Tomasz Jankowski

Żako kongijskie i jego czerwony ogonek koi nerwy jak nikt. Cudowny zwierzak, z oczu bije mądrość większa niż od pięcioletniego dziecka ;) To prawda, te papugi są bardzo opanowane i mądre. Co najważniejsze, w tej wolierze obalono mit mówiący, że Żako jest bardzo trudne w hodowli, a każda najdrobniejsza zmiana w otoczeniu powoduje depresję. Może to jest wyjątek?

Kakadu Białe Mr. White fot. Dorota Jankowska

Kakadu białe czyli Mr. White. Śpioszek, który wyczuwał nadchodzącą burzę, mógłby zostać pogodynką. Cudowny papagaj!

Kakadu różowe fot. Dorota Jankowska

Kakadu różowe, parka siedząca wiecznie razem. To chyba ich czas na zaloty.

Aleksandretta Chińska fot. Tomasz Jankowski

Aleksandretta chińska. Ta, to miała charakter. Jedzonko owszem ale rąk nie tolerowała. I dobrze, jeśli papużka nie ma humoru, to pod żadnym pozorem nie można zmuszać jej do pieszczoch, tym bardziej jeśli jest sporo ludzi i chce mieć spokój, bo nie bawią ją wieczne tulanki.

Lora wielka Samiec fot. Dorota Jankowska

Lora wielka Samica fot. Tomasz Jankowski

Lora wielka. Samica ma zawsze czerwone upierzenie z niebieskimi akcentami a samiec jest zielony. To jedyne papugi, których dymorfizm płciowy widać jak na dłoni. Śliczne i spokojne papużki, również opanowany charakterek, lubiące się wtulać. Ale uwaga, w domu używają swojego dzioba na meblach (jak większość papug z dużymi dziobami, im większy dziób, tym większe szkody).

Alexandretta obrożna fot. Dorota Jankowska

Tego pana poznaliśmy na samym początku, siedział na żerdzi napuszony i patrzył niemrawo na tłum dzieciaków. Maruda nie z tej ziemi, pogoda musiała zrobić swoje. Męża dziabnął lekko gdy papug sprawdzał jego palec. Nakarmiony papug, ożywił się i zaczął ze mną ładnie gwizdać, ale po kilku minutach dzieciaki zobaczywszy, że papużka jest radosna, zbiegły się i chciały ją wziąć na ręce. Papug nie miał ochoty, zabrałam ją i dałam na wyższą żerdź, tam odpoczywała śpiewając. Znalazłam ją potem na gzymsiku, dogadywała każdemu co przechodził obok. Śmieszek! Uwielbiam charakterne, zadziorne zwierzątka.

Nimfa fot. Tomasz Jankowski

Nimfa, ah jak ja kocham te czubate papużki! Mam dwie. Jednego samca mającego około 22 lata i samiczkę 6 lat. Bez nich byłoby pusto. Niestety moje papużki nie są chętne do tulenia, owszem przychodzą na rękę czy głowę gdy mam coś smacznego do zjedzenia, nie boją się mnie i męża. Ten tutaj osobnik (jedna z dwóch nimf) chyba wyczuła, że mam do nich słabość.

fot. Dorota Jankowska

fot. Dorota Jankowska

Wszystkie papużki jakie są w wolierze warto zobaczyć, od malutkich po te ogromne kolorowe skrzydlate. Cudowne miejsce na pochmurne i deszczowe dni. Jeśli nie wiecie co robić w weekend polecam papuziarnię.

Ps. Zdjęcia są chronione prawami autorskimi i nie zgadzam się na kopiowanie i udostępnianie, jeśli chcą państwo wykorzystać któreś z nich, proszę o kontakt :)


piątek, 13 lipca 2018

O okładkach słów kilka.




Czy dręczy was myśl jak przyciągnąć uwagę czytelnika, ale jednocześnie oddać sens książki?

 Piękne kolorowe okładki czy głębszy sens?

Camilla Lackberg Pogromca lwów


To dylemat każdego pisarza, oczywiście tego tworzącego swoje dzieło od podstaw samemu, aż po sprzedaż. Przeglądając grzbiety księgarnianych książek na półkach zastanawiasz się jak oni to robią, że ich okładki są tak wspaniałe. Odpowiedź jest prosta: to potężna marketingowa machina, a ty chcesz od niej uciec, by nie wpaść w sidła korporacyjnych kruczków i jak ich nazywam „szablonowców”.

Erica Spindler Opętanie


Wróćmy do naszej okładki. Mając podstawowe programy typu Photoshop czy Corel i inne, to nic trudnego. W Internecie znajdziecie mnóstwo szablonów do robienia frontów lub całości oprawy, a nawet kalkulator jak obliczyć grubość grzbietu. Jedynie co was ogranicza to wyobraźnia. Jeśli nie macie pomysłu na okładkę, zapytajcie znajomych o sugestie, opisując skromnie fabułę.
Jeśli stawiacie na symbolizm okładki nawiązujący ściśle do powieści, pole manewru jest bardziej ograniczone ale zapewniam, że tworzenie ich jest prostsze niż ci się wydaje. I to za darmo!

Symbolika ma znaczenie!

Musisz zdać sobie sprawę że większość czytelników, patrzy na okładkę i pod tym względem wybiera książkę, drugim elementem jest blurb.
Kolory przyciągają, ale co z symboliką?
Tutaj jest mały problem. Upierając się przy okładce oddającej głębsze znaczenie można spotkać się z brakiem uwagi czytelnika.
Uwierz mi, znam to z autopsji.

Dorota Jankowska Płatki śniegu


Płatki śniegu w zbliżeniu na czarnym tle nie przekłuwają uwagi jak nasycone kolorami obrazki. Jednak każdy kto czytał książkę był w pozytywnym szoku jak front jego zakupu może być połączony z wnętrzem. I to ma sens! Reszta to marketing.
Jeśli masz większy budżet to postaw na symbolizm, a reklama w którą zainwestujesz zrobi swoje. Jeśli jednak twoje finanse nie pozwalają na taki manewr, wybierz kolory, przy drugim wydaniu możesz zmienić koncepcję okładki.