Wczorajszy dzień dał mi ostro w kość. Ponad 13 h
przed ekranem komputera. Czas zleciał niewyobrażalnie szybko, a jak
się okazało, zrobiłam bardzo niewiele.
Wiecie, jak to jest, gdy poranne plany zamieniają
się w chaos?
Doskonale to znam, twardy dysk trafił szlag... Jego reanimacja okazała się klapą. Wszelkiej maści zdjęcia i reportaże umarły razem z blaszaną
puszką. Komputer ledwo zipie a ja muszę wykonać kilka propozycji
okładek na drugie wydanie książki. W domu 32 C na termometrze, a
moje skrzydlate nimfy mają lęgi i drą swoje małe dziobki na cały
głos.
Po kilku godzinach męczarni nad edycją zdjęć
musiałam na chwilę przerwać, odsapnąć i spojrzeć na cały
bałagan z boku. Wstałam z kanapy, nalałam gorącej kawy do kubka,
wypiłam kilka łyków i nagle poczułam, jak się rozpływam z
gorąca. Ale ona taka pyszna, taka smaczna i pobudzająca. Wykonałam
kilka głębszych oddechów i z niedowierzaniem dzisiejszej
katastrofy, jaka lała się kaskadami na moją twarz, spojrzałam na
kalendarz i co zobaczyłam?
– Poniedziałek, 30 lipca – zmarszczyłam czoło
i podrapałam się po głowie. – Przecież to nie piątek 13! –
warknęłam do siebie i wypiłam resztę kawy. Dobrałam się
błyskawicznie do klawiatury komputera, trzymałam nerwy na wodzy,
cicho klnąc pod nosem na elektroniczne zdechlaki, które proszą się
o wymianę.
– Udało się! – krzyknęłam radośnie po kilku
godzinach.
W pokoju kręciły się dwa wentylatory, dając
namiastkę ochłody, w szklance woda i kostki lodu, które
natychmiast się roztapiały. Zdjęłam okulary, przetarłam zmęczone
oczy i spojrzałam na ekran.
– Jak tak dalej pójdzie, to wrosnę w ziemię –
powiedziałam do siebie, patrząc na jeden projekt. Tak, dobrze
czytacie, jeden projekt w jeden dzień. Kiedyś, gdy mój trupi
przyjaciel – komputer, był sprawny, byłam w stanie wystrugać
nawet i pięć projektów.
Mam dla was pytanie.
Poniżej przedstawiam dwa pierwsze projekty okładki
drugiego wydania książki Płatki śniegu.
Która jest dla was przyjemniejsza dla oka, czy
wybralibyście książkę dzięki okładkom? O okładkach pisałam w TYM poście.
W planach są jeszcze dwie propozycje, odrobinę
mroczniejsze, ale trochę to potrwa. Będę wdzięczna za wszelkie
sugestie. A gdy zbiorę wszystkie propozycje, czekać na Was będzie
konkurs :D
Ta poniżej okładka jest ściśle związana z fabułą. Książka dostępna w księgarniach internetowych.
Płatki śniegu to symbolika (dlatego taki tytuł) jednego z głównych
wątków. Ich znaczenie jest zawarte wewnątrz książki.
Jeszcze raczkuję w
świecie marketingu, dlatego jestem jak odkrywca i sama poszukuję
złotego środka na moje bolączki, bo to kocham ;)
Weekend na Śląsku był upalny... jak
w całym kraju, a skwar nie odpuszcza. Dla mnie jest zbyt duszno i ciepło na górskie wędrówki czy leniuchowanie na
kocu przy rzece. Razem z mężem wybraliśmy inną opcję odpoczynku, która zawsze
ładuje nam baterie po całym tygodniu.
Naszym celem było znalezienie
pola lawendy, by nagrać krótki filmik do zwiastuna kolejnej książki.
Niestety o tej porze na polach
leżą już słomiane rulony po żniwach, szlajają się kombajny, zbierające
plony. Susza w tym roku dała ostro w kość rolnikom, co dało się zaobserwować już
w maju, gdzie sporo pól zostało przeoranych, ponieważ rośliny najzwyczajniej
uschły.
Nasz mały samochodzik przemierzał
wąskie dróżki pomiędzy polami i pokonywał odważnie, każde dziury na drodze.
Dzięki odbiciu z głównej trasy, w niemal nieprzejezdną dla śmiertelników
ścieżynę, zaleźliśmy piękne pole kukurydzy rozściełające się na sporym obszarze.
Jak zauważyliśmy później, jedynie kukurydzy nie zebrano, dlatego nadal dojrzewa
ładnie skąpana w słońcu.
Widok na elektrownię Rybnik
Z tego miejsca mieliśmy rzut
beretem od Arboretum Bramy Morawskiej w Raciborzu. Piękny ogród botaniczny
składający się z dwóch części: lasu i ścieżek dydaktycznych, w tym małego zoo.
Mieliśmy cichą nadzieję na lekkie ochłodzenie w środku lasu, ale nadzieja to
jedno, a rzeczywistość okazała się brutalna.
Zaduch i parówę rekompensował
spacer w ciszy i zieleni, latające motyle i skaczące małe żabki, towarzyszące
nam na leśnej ścieżce.
Piękne kwiaty, schowane w cieniu
zachowały soczysty kolor.
Mini zoo, w którym większość
zwierzaczków chowała się do swoich domków przed upałem.
Z tego miejsca wyruszyliśmy dalej,
jako że czuliśmy niedosyt, a z filmem trzeba ruszyć, wylądowaliśmy w Pszczynie (gdzie
nie omieszkały pokąsać mnie kolejne owady. Moje nogi mienią się teraz piękną
paletą barw ewoluujących siniaków po ugryzieniach oraz ogromnych czerwonych swędzących
górek).
Zamek w Pszczynie
Zamek jak zamek, ten kto nie był, polecam gorąco zwiedzić. Park jest zadbany, dokoła soczyście zielone połacie
traw, można rozłożyć kocyk i poleniuchować, lub pospacerować pod ogromnymi dębami. Uwaga na spadające żołędzie... jest ich naprawdę sporo.
W zamku
znajduje się muzeum, wnętrza z XIX i XX w. oraz zbrojownia i wystawy, a na
zewnątrz stajnie książęce.
Zbliża się półmetek lata. Jak wiecie, to najlepsza
pora na wycieczki, które pomagają zregenerować umysł i ciało w przerwie od
pisania. Chcę Was zachęcić do odwiedzania miejsc na łonie natury, gdyż ona
pomaga poczuć się wolnym i spokojnym. Wszystko, co otacza nas na co dzień:
hałas, zgiełk, szum, tłumy ludzi, zostawia pewne skazy na naszej psychice.
Wyjazd na odludzie nie raz jest zbawieniem dla zmysłów.
Jedną z propozycji jest Skalne Miasto w czeskiej
miejscowości Adrspach. Jest to mała wioska w Sudetach Środkowych, które są
fragmentem pasma Gór Stołowych. Jeżeli czujecie w żyłach zew wspinaczki
ściankowej, może to być dla Was mały raj. Nie chcę Wam zdradzać wszystkich
szczegółów, bardziej chciałabym zachęcić, abyście odwiedzili to tajemnicze,
urokliwe miejsce. Może stanie się ono inspiracją do spisania jakiejś historii, a nawet jeżeli nie, spędzicie miło czas wśród natury, gór i potoków.
Na samym początku, po wejściu na teren Skalnego Miasta
czeka Was urzekający widok jeziora mieniącego się niesamowitymi barwami zieleni
i turkusu. Woda w nim jest tak czysta, że gdy nie wieje wiatr, mogłaby służyć
jako lustro. Piaskowe skały odbijają się od jej toni wraz z sosnowymi lasami z
kosodrzewiną. Woda jest naprawdę czysta, można bez trudu dostrzec pływające w
niej olbrzymie ryby. Niestety nie znam się na nich i nie wiem co to za gatunek,
ale przypominają… nie, lepiej milczeć niż palnąć coś głupiego. Zobaczcie sami
jaki widok czeka Was zaraz po przyjeździe na miejsce.
Wszystkich amatorów pływania, muszę niestety rozczarować.
Na terenie parku jest kategoryczny zakaz kąpieli oraz wchodzenia do wody.
Po okrążeniu zbiornika udajemy się szlakiem w głąb
oszałamiających formacji skalnych. Wiele z nich ma swoje nazwy, by pomóc
wyobraźni w porównaniu ich do żywych istot lub przedmiotów. Ścieżka jest niemal
cały czas pozioma, nie ma wzniesień, a turysta idąc między skałami, może
podziwiać ich majestat. Ogromne wrażenie robią szczeliny skalne, którymi
biegnie główny szlak. Różnica temperatur w tych miejscach wynosi czasem kilkanaście
stopni. Warto mieć ze sobą coś z długim rękawem. To podpowiedź dla zmarzluchów
takich jak ja.
Jeżeli niezbyt przepadacie za latającymi owadami,
pamiętajcie, żeby użyć preparatu w spray’u. Ja należę do tych, którzy niestety
nie lubią się z robaczkami, co widać na kolejnym obrazie… tak, zostałam
przyłapana na walce z insektami w rezerwacie przyrody. Każdy ma swoje
tajemnice, moja właśnie ujrzała światło dzienne.
Małe skrzydlate potworki ;)
Dochodząc do wodospadu, znajdujesz się na końcu
szlaku. Na szczęście droga powrotna biegnie w innym kierunku, co gwarantuje
wciąż nowe widoki. Tym razem szlak biegnie schodami w górę skalnych formacji.
Rodziny z dziećmi w wózkach, niestety muszą skorzystać z tej samej trasy, którą
dostali się na koniec szlaku, ale nie
martwcie się! Wracając, na pewno zmieni się Wasza perspektywa i założę się, że
dostrzeżecie w skałach coś nowego. Tym, którzy zdecydują się na powrót drogą ze
schodami, trud wynagrodzą zapierające dech w piersiach widoki, a także liczne
niespodzianki sporządzone przez samą naturę, których Wam nie zdradzę.
Zobaczycie sami!
Na końcu będziecie mieli możliwość zjedzenia czegoś
dobrego, by zregenerować siły. Mam dla Was również kilka rad:
1. Zarówno samotni turyści, jak i rodziny powinny
wiedzieć, że na szlaku nie występują żadne toalety. Jedyne, jakie są, to płatna
toaleta przy kompleksie gastronomicznym, oraz całkowicie darmowa w punkcie
informacji, zaraz przy wejściu do Skalnego Miasta.
2. Na terenie parku jest zakaz palenia papierosów,
ściółka jest sucha i występuje tam duże ryzyko pożarów.
3. Za bilet zapłacicie czeskimi koronami (120 kc bilet
normalny), jak i polskimi złotówkami.
4. Około 200 metrów od głównego wejścia znajdują się
parkingi. Nie chcę Was wprowadzać w błąd, byłam tu ostatnio drugi raz. Za
pierwszym razem parking był płatny, za drugim darmowy.
Jednego jestem pewna, wybierając się na wycieczkę do
Adrspach, na pewno dobrze spędzicie czas. Zachęcam również do odwiedzania tego
miejsca w tygodniu, jako wyjazd urlopowy. Ominiecie w ten sposób dni, w których
będzie tam mnóstwo turystów – soboty i niedziele.
Dajcie znać, czy byliście w tej cudnej krainie, a
jeżeli nie, jedźcie i koniecznie napiszcie, czy Wam się podobało!
Ps. Ze Skalnego Miasta macie kawałek drogi na
Szczeliniec i Błędne Skały.
Ja wiem, jak mole książkowe
kochają serie wydawnicze swoich ulubionych pisarzy, sama taka byłam. Zatapiałam
się w słowa wielu powieści, połykałam, dosłownie pożerałam książki oczami. Musiałam
przeczytać każdą pozycję danego autora, musiałam! Wierzcie mi to był mój nałóg.
Tak bardzo się wciągnęłam, zwłaszcza w liceum, że dyrektor dał na bibliotekę
więcej pieniędzy i byłam bardzo zaszczycona gdy poproszono właśnie mnie, bym
wybrała kilu autorów i tytuły, aby odświeżyć naszą skromną bibliotekę.
Moja radość wypływała na twarz,
cały miesiąc chodziłam szczęśliwa, nawet wzięłam udział w konkursie
bibliotecznym. Zebrałam kilkoro ludzi, również moli książkowych i razem
wygraliśmy bitwę, zdobywając cudowne nagrody w postaci książek. Wtedy też
dostałam interesującą pozycję: Zjawa w
Adidasach Darii Doncowej.
Daria Wasiliewa szukając spokoju przyjmuje posadę kierownika księgarni. Jednak prześladujący ją pech nie daje o sobie zapomnieć. Już pierwszego dnia pracy znajduje w szatni zwłoki dziewczyny, którą zidentyfikowano jako... Darię Wasiliewą. W jaki sposób się tam znalazła? Daria, zapamiętały detektyw-amator, zamierza wyjaśnić zagadkę i, jak zwykle, pakuje się po same uszy w kłopoty.
www.empik.com
I wiecie co? Byłam w szoku. W
życiu nie czytałam tak dziwnej (jak na tamte czasy) książki. Styl pisania
znacznie odbiegał od znanych na rynku powieści, wtedy poczułam się jakbym
dostała (za przeproszeniem) w pysk!
– To styl może być inny? –
zapytałam siebie samej.
Tak!
Zadałam sobie kolejne pytanie:
– Dlaczego ja, nieletni smarkacz
był tak ciemny chociaż poczytny?
Od czasu tej jakże dziwnej ale
wspaniałej lektury, zaczęłam szukać perełek wśród pospolitych tworów. Odmiennej
tonacji słów, bo dla mnie tekst ma swoją melodię. Swoje odzwierciedlenie w
muzyce, o której opowiem innym razem. Pomyślałam więc:
– Dlaczego większość książek
jest taka sama?
No właśnie!
Piszę to nie dlatego by oceniać,
ale by zachęcić Was do nieszablonowości. Oddajcie swój charakter, w końcu język
ewoluuje, więc nie zamykajmy się w małym światku, tylko idźmy o krok dalej.
Niech twórczość się rozwija, a Wasze
palce będą pionierami.
Siedziałam z kawą na wygodnej nowej kanapie z
Ikei, ach jak ja kocham ten sklep, za ich prostotę i przystępne
ceny, trzeba tylko planować z głową. Siedziałam, robiąc łyczek
za łyczkiem i myślałam, skrobiąc czerwonym długopisem po
maszynopisie Płatków śniegu. Książka była gotowa, a mąż
robił druga korektę tekstu.
Kolejny łyk kawy i bingo! – krzyknęłam z
uśmiechem na twarzy.
Bo wiecie… gdy zaczyna się robić nudno, szlag
mnie trafia i robię się marudna. Do głowy przyszedł pomysł,
głupkowaty i szalony.
Podeszłam do męża i zapytałam wprost:
– Może zrobimy zwiastun książki?
– Taki filmowy? – zapytał, rozszerzając oczy z
zainteresowaniem.
– A znasz inny? – wywróciłam oczami i
przytaknęłam.
Tak się zaczęła nasza przygoda.
Był upalny lipcowy dzień, a na zeszytowej kartce
padł pierwszy zarys scen. Na papierze wszystko wyglądało banalnie.
Wystarczyło nagrać kilka scenek, posklejać i wrzucić do
Internetu.
Nic bardziej mylnego!
Postanowiliśmy zrobić film sami, bez pomocy
innych, co wiązałoby się z kosztami. Nie mieliśmy funduszy. Nikt
z początkujących nie ma takich pieniędzy na przedsięwzięcie
rodem z wydawnictw.
Mając nie najgorszej jakości lustrzankę z
możliwością nagrywania filmów, stwierdziliśmy, że damy radę.
Cały filmik podzieliliśmy na etapy:
1.
Pokazanie codzienności bohaterki.
2.
Scena horroru.
3.
Las, odgrywający ważną rolę w książce.
4.
Topielec.
5.
Końcówka nawiązująca do całości fabuły.
Już pierwszy etap przysporzył wielu problemów.
Niby łatwa do nagrania scenka:
Dziewczyna schodzi po schodach i wysypują się jej
kartki oraz identyfikator. Banał!
Nagle zderzyliśmy się z brutalnością pogody,
słońce chowa się za chmurami i nagle wychodzi. Człowieka nagle
trafiał szlag, bo z dziesięciu minut zrobiły się dwie godziny
kręcenia. Aparat trzeba ustawiać na nowo i ustabilizować, a jak
stabilnie go ustawić, gdy nie posiada się statywu czy magicznych
trzymaków? Oczywiście wpadliśmy na pomysł, że mąż oprze rękę
na poręczy przy schodach i zrobi z niej wysięgnik, a schodząc w
dół, będzie nią zjeżdżał.
Udało się!
Super, ale jest, ale: Film jest prześwietlony i
całą akcję trzeba powtórzyć.
Wiecie, jestem nieśmiała, bardzo, a po kilkunastu
minutach zebrali się gapie i speszyłam się na amen. Ale jakoś
poszło.
Kolejna scena tego etapu była wykonana na naszym
balkonie w mieszkaniu.
Jest większy niż osiedlowe parapety udające
balkon (miałam taki, gdy mieszkałam z rodzicami) mieści się na
nim stolik i krzesełko. Usiadłam zatem na krzesełku i skrobałam
ołówkiem w pamiętniku. Kilka prób i za dziesiątym razem wyszło.
Kolejnym etapem była scena horroru. Moja
ulubiona.
Nasze piwnice są połączone ciągiem korytarza z
piwnicami innych bloków. Korytarz jest długi, mroczny i skrywa
mnóstwo dziwnych mebli, wyrzuconych przez sąsiadów. Genialne
miejsce na film. Ale… jest ciemno, a nasz obiektyw nie da rady
nakręcić w mroku. Kolejny pomysł: czołówka jako lampka, a jej
opcja stroboskopu doda efektu migającej lampy jarzeniowej z popsutym starterem. Wciągnęliśmy się tak
bardzo, że słysząc kroki zbliżające się do korytarza i dźwięk
otwieranych drzwi, zwialiśmy co sił w nogach. Nie mamy pojęcia kto
tam był, może ten, kto zostawił trutki na szczury?
Wiem jedno, że sama nie chodzę do piwnicy po
kolejnym incydencie, jaki mnie spotkał niedawno. Szłam do
samochodu, a wracając, zamurowało mnie. Stanęłam przed drzwiami z
klatki, a światło się zapaliło. Weszłam powoli i przy drzwiach
prowadzących do piwnicy, w szparze między podłoga a drzwiami,
zauważyłam cień. Chciałam chwycić za klamkę, ale zawiesiłam ją
w powietrzu i stałam tam jak kołek. Ktoś tam był, ten ktoś
chwycił za klamkę, jakby chciał ją przytrzymać albo wyjść.
Czekał, ja też czekałam. Światło zgasło, a drzwi stuknęły.
Poruszyłam się, aby czujnik uruchomił lampę. Cień spod drzwi
zniknął. Serce waliło jak młotem, a oczy skupione były na
przeklętej szparze pod drzwiami. Dłonie zwilgotniały. Cholera! – klęłam w
duchu. Ktoś tam był, i to na pewno nie sąsiedzi, bo to starsze
osoby, a o tej godzinie śpią. Jedyne wyjaśnienie to takie, że
korytarz pomiędzy blokami jest otwarty i każdy może przejść do
naszej piwnicy.
Urywek filmu po takich przeżyciach stał się dla
mnie straszny i przerażający, nie chciałam go oglądać.
Etap lasu podzieliliśmy na trzy sceny.
Już
przy pierwszej był kłopot. W Rybniku wyremontowano stary budynek w
piękną szklaną bryłę, idealnie pasującą do mojej książki, w
której zawarłam miejsce pracy Elii. Niestety wędrując przed
gamach z aparatem, pan ochroniarz poinformował nas, że aby kręcić
lub nawet robić zdjęcia na zewnątrz, trzeba zwrócić się z
pisemną prośbą do właścicieli, by dał nam pozwolenie i
przepustki.
Uśmieliśmy się i olaliśmy temat. Na stockach jest
mnóstwo darmowych filmików, które można wykorzystać do swoich
celów. Tak też zrobiliśmy. Żal mi było, chciałam pokazać
trochę miasta w filmie. No cóż, różne wymysły człowiek ma w
głowie.
Kolejna scena była w lesie, scena ogłuszenia i
porwania.
Wiecie… wyszła genialnie jak na nasz marny sprzęt.
Uśmialiśmy się do rozpuku, gdy miałam leżeć nieruchomo na
liściach (jak się potem okazało mrowisku i pająkach) a sprawca w
tym momencie zabiera nieprzytomną ofiarę z ziemi i niesie ją jak
worek ziemniaków. Ciekawe co myślał mijający nas przechodzień... po jego minie można było stwierdzić że, scena wyglądała wiarygodnie. Niestety scena była za długa, dlatego
zastąpiliśmy ją trzecią, nagraną kilometr od mieszkania.
Banał
jakich mało, dłoń dotyka pnia drzewa, a następnie długich
zielonych patyków z listkami. Postać idzie i znika. Super,
zrobione, zapisane.
Końcowy etap zwiastunu to również stock i
mała manipulacja w programie. Nie opiszę więcej, bo zdradzę
fabułę.
Etap topielca, kobiety w sukience.
Tak bardzo pragnęłam mieć ten element w filmiku.
To ważna część książki, a jeśli ją przeczytacie, zrozumiecie,
dlaczego zawarliśmy tę właśnie scenę. Był to najtrudniejszy
kawałek. Z całej fabuł ciężko było wybrać momenty
niezdradzające fabuły, każdy element wiąże się ściśle z
kolejnym, a ukazanie jednego może być spoilerem.
Od początku roku marzyły się nam wakacje w
Chorwacji, to idealne miejsce na filmik. Mając na kalendarzu lipiec,
stałam w martwym punkcie, ponieważ urlop męża zaplanowany był na
wrzesień.
Kocham ten kraj, kocham go za widoki, klimat, ludzi
z uśmiechem na twarzy. Przyjezdnych, z którymi można się bez
problemu dogadać i, mimo że nasz Bałtyk jest piękny, cudowny…
Wybieramy Chorwację, bo jest taniej, cieplej i pogoda pewna. Szukamy
małych miejscowości, by otoczyć się ludźmi z zagranicy, wyjść
troszeczkę do świata i poobserwować, a jednocześnie odpocząć. Małe miejscowości, z dostępem do dosyć szerokich plaż (tym samym mniej zatłoczonych) stały się naszym celem.
Jadąc naszym małym samochodzikiem, (czerwone Ferrari w małej Kii Picanto) układaliśmy plan. Nie mogliśmy
wrzucić aparatu do wody, bo szlag by go trafił. Za to nasza kamerka
do nurkowania z wodoszczelną obudową miała zdziałać cuda.
Plan był prosty:
Wkładam kieckę (sukienkę), wchodzę do wody
(mówię mężowi, że oczywiście wejdę, ale wieczorem, gdy będzie
pusto) i nurkuję.
Na początku miałam skakać ze skały, ale woda
bardzo wypychała mnie na powierzchnię i nic z tego nie wychodziło.
Postawiliśmy na unoszenie się na wodzie, w końcu trupy i
nieprzytomni też się unoszą. Zabierałam się do wejścia pół
godziny, bo jedna z par i rodzinka z dwojgiem dzieci nie chcieli
jakoś się zabrać do domu. Moczyłam stopy w chłodnej wieczornej
wodzie i przeraziła mnie jej temperatura. Fale wzbierały na sile,
rozszerzając moje oczy i wtedy pomyślałam:
– Jak nie zrobię tego teraz, to nie zrobię
wcale.
Wchodziłam do wody stopniowo, powoli
przyzwyczajając swoje opalone słońcem ciało. Woda sięgała pasa,
sukienka zrobiła się ciężka. Fale rozbijały się o skały,
musiałam odpłynąć z mężem dalej, tam, gdzie nie dotykałam już
dna i nie rzucało ciałem na falach.
Zanurkowałam, zmoczyłam włosy
i przybrałam pozycję na trupa. Sprawiło mi to tyle frajdy, że
pozbyłam się wstydu przed ludźmi i nie chciałam wyjść z wody,
ale chłód zrobił swoje i sam wygonił.
Ostatni filmik, odetchnęłam z ulgą. Reszta
pociętych kawałków czekała w domu aż przyjedziemy i sklecimy to
w całość.
Sceny przeplataliśmy cytatami z książki.
Przygoda z filmem cudowna, w pamięci zostało wiele
wspomnień. Jak na ogromną amatorszczyznę wyszło ok. Film znajdziecie pod linkiem:
W
minioną sobotę, ze względu na niekorzystną pogodę, by wyjść w góry, udaliśmy
się z mężem do papuziarni w Katowicach.
Bilet
normalny: 19 zł
Karma
dla ptaszków: 2 zł
Przed
wejściem opiekunowie pouczyli co wolno a czego nie wolno robić. Zakaz obejmował
noszenia biżuterii, używania lampy błyskowej i brania na ręce największych z
papug czyli Ary zwyczajnej. Zwracali uwagę na zachowanie ostrożności i patrzenie pod nogi, ponieważ
papugi uwielbiają chodzić po ziemi.
Przed
wejściem trzeba umyć porządnie dłonie środkiem dezynfekującym (takim jak w
szpitalu) by nie wnosić chorób, a w razie dziobnięcia przez papużkę, mamy
pewność, że nam również nic się nie stanie. Wychodząc również myjemy łapki i
przed każdym wejście powtarzamy tę czynność.
Wejście
osłonięte jest sznurami metalowych łańcuchów, by papużki nie przedostały się do
przejścia.
Jedna
z rodzin chyba nie wzięła na poważnie zakazu, czego konsekwencją było porwanie
przez amazonkę kolczyka jej córki. Bardzo nie podobało mi się jak dzieci
zaczęły rzucać w siedzącą wysoko na żerdzi papużkę, bo ktoś jak zwykle nie
przestrzega zasad. Moje serce do tych skrzydlatych zwierząt jest tak ogromne,
że nie obeszło się bez upomnienia z moich ust, oczywiście delikatnie. Zasady są
po to, by je przestrzegać, co by się stało gdyby zwierzątko zjadło kolczyk?
O
fleszach również zapomniano, niestety skutkowało to spłoszeniem wszystkich
papug i chwilowym popłochem. Pan dostał ostrzeżenie od opiekunów, po czym
wyłączył lampę i rozkoszował się widokiem skrzydlatych stworzeń.
Ara zwyczajna fot. Dorota Jankowska
Ara zwyczajna fot. Dorota Jankowska
Ara zwyczajna fot. Dorota Jankowska
Jeden
z delikwentów zabrał arę na ręce i pożałował nie słuchając zakazów. Ary mają
wielkie szpony i są ciężkie, to duże papugi i aby utrzymać się na naszych lichych
ramionach lub dłoniach, muszą wczepić pazury, by czuć się swobodnie i pewnie. No
cóż, czasem do ludzi trzeba przemawiać na przykładach.
Byłam
sceptycznie nastawiona do tego wyjazdu, kocham papugi i nie potrafię patrzeć na
to jak siedzą w niewoli. W sumie mam dwie nimfy, w mieszkaniu, więc ja również
je więżę, ale moje paputki fruwają nawet całymi dniami i zaganiane są na noc,
by czuły się bezpiecznie.
Zaskoczył
mnie ogrom obszaru woliery, papużki miały tyle miejsca, że byłam w pozytywnym szoku
i spokojna o ich los. Było widać, że są zadbane i szczęśliwe. Po środku
pomieszczenia ustawiono wysoki drewniany totem, będący ich rajem zabaw i
wytchnienia od człowieka. To one decydowały, czy przyjść, czy olać i zostać w
bezpiecznym miejscu. Nikt nie mógł ich zmusić do pieszczot.
Ara Nobilis fot. Dorota Jankowska
To
dwie Ary Nobilis, parka, która siedziała prawie przez połowę pobytu na ramieniu
męża, a następną połowę na moim. Cudowne zwierzątka, bardzo opanowane i mądre.
Nierozłącznie siedziały zawsze koło siebie i śpiewały nam do uszu.
Amazonka żółtolica fot. Tomasz Jankowski
Amazonka
żółtolica, czyli pieszczoch nie z tej Ziemi. Jak już usiadła na ramieniu męża,
tak zasnęła mu na godzinę i nie przeszkadzały jej dwie ary na sąsiednim
ramieniu. W życiu nie sądziłam, że pióra dużych papug są tak sztywne i grube.
Czochrając tę papużkę trzeba wcisnąć palce pod pierwszą warstwę piór, by dobrać
się do puchu, co sprawia papużce przyjemność.
Żako Kongijskie fot. Dorota Jankowska
fot. Tomasz Jankowski
Żako
kongijskie i jego czerwony ogonek koi nerwy jak nikt. Cudowny zwierzak, z oczu
bije mądrość większa niż od pięcioletniego dziecka ;) To prawda, te papugi są
bardzo opanowane i mądre. Co najważniejsze, w tej wolierze obalono mit mówiący,
że Żako jest bardzo trudne w hodowli, a każda najdrobniejsza zmiana w otoczeniu
powoduje depresję. Może to jest wyjątek?
Kakadu Białe Mr. White fot. Dorota Jankowska
Kakadu
białe czyli Mr. White. Śpioszek, który wyczuwał nadchodzącą burzę, mógłby zostać
pogodynką. Cudowny papagaj!
Kakadu różowe fot. Dorota Jankowska
Kakadu
różowe, parka siedząca wiecznie razem. To chyba ich czas na zaloty.
Aleksandretta Chińska fot. Tomasz Jankowski
Aleksandretta
chińska. Ta, to miała charakter. Jedzonko owszem ale rąk nie tolerowała. I
dobrze, jeśli papużka nie ma humoru, to pod żadnym pozorem nie można zmuszać
jej do pieszczoch, tym bardziej jeśli jest sporo ludzi i chce mieć spokój, bo
nie bawią ją wieczne tulanki.
Lora wielka Samiec fot. Dorota Jankowska
Lora wielka Samica fot. Tomasz Jankowski
Lora
wielka. Samica ma zawsze czerwone upierzenie z niebieskimi akcentami a samiec
jest zielony. To jedyne papugi, których dymorfizm płciowy widać jak na dłoni. Śliczne
i spokojne papużki, również opanowany charakterek, lubiące się wtulać. Ale
uwaga, w domu używają swojego dzioba na meblach (jak większość papug z dużymi
dziobami, im większy dziób, tym większe szkody).
Alexandretta obrożna fot. Dorota Jankowska
Tego
pana poznaliśmy na samym początku, siedział na żerdzi napuszony i patrzył
niemrawo na tłum dzieciaków. Maruda nie z tej ziemi, pogoda musiała zrobić
swoje. Męża dziabnął lekko gdy papug sprawdzał jego palec. Nakarmiony papug,
ożywił się i zaczął ze mną ładnie gwizdać, ale po kilku minutach dzieciaki
zobaczywszy, że papużka jest radosna, zbiegły się i chciały ją wziąć na ręce.
Papug nie miał ochoty, zabrałam ją i dałam na wyższą żerdź, tam odpoczywała
śpiewając. Znalazłam ją potem na gzymsiku, dogadywała każdemu co przechodził
obok. Śmieszek! Uwielbiam charakterne, zadziorne zwierzątka.
Nimfa fot. Tomasz Jankowski
Nimfa,
ah jak ja kocham te czubate papużki! Mam dwie. Jednego samca mającego około 22
lata i samiczkę 6 lat. Bez nich byłoby pusto. Niestety moje papużki nie są
chętne do tulenia, owszem przychodzą na rękę czy głowę gdy mam coś smacznego do
zjedzenia, nie boją się mnie i męża. Ten tutaj osobnik (jedna z dwóch nimf)
chyba wyczuła, że mam do nich słabość.
fot. Dorota Jankowska
fot. Dorota Jankowska
Wszystkie
papużki jakie są w wolierze warto zobaczyć, od malutkich po te ogromne kolorowe
skrzydlate. Cudowne miejsce na pochmurne i deszczowe dni. Jeśli nie wiecie co
robić w weekend polecam papuziarnię. Ps. Zdjęcia są chronione prawami autorskimi i nie zgadzam się na kopiowanie i udostępnianie, jeśli chcą państwo wykorzystać któreś z nich, proszę o kontakt :)
Czy dręczy was myśl jak
przyciągnąć uwagę czytelnika, ale jednocześnie oddać sens książki?
Piękne kolorowe okładki czy głębszy sens?
Camilla Lackberg Pogromca lwów
To dylemat każdego pisarza,
oczywiście tego tworzącego swoje dzieło od podstaw samemu, aż po sprzedaż.
Przeglądając grzbiety księgarnianych książek na półkach zastanawiasz się jak
oni to robią, że ich okładki są tak wspaniałe. Odpowiedź jest prosta: to
potężna marketingowa machina, a ty chcesz od niej uciec, by nie wpaść w sidła
korporacyjnych kruczków i jak ich nazywam „szablonowców”.
Erica Spindler Opętanie
Wróćmy do naszej okładki. Mając
podstawowe programy typu Photoshop czy Corel i inne, to nic trudnego. W
Internecie znajdziecie mnóstwo szablonów do robienia frontów lub całości oprawy,
a nawet kalkulator jak obliczyć grubość grzbietu. Jedynie co was ogranicza to
wyobraźnia. Jeśli nie macie pomysłu na okładkę, zapytajcie znajomych o
sugestie, opisując skromnie fabułę.
Jeśli stawiacie na symbolizm
okładki nawiązujący ściśle do powieści, pole manewru jest bardziej ograniczone
ale zapewniam, że tworzenie ich jest prostsze niż ci się wydaje. I to za darmo!
Symbolika ma znaczenie!
Musisz zdać sobie sprawę że
większość czytelników, patrzy na okładkę i pod tym względem wybiera książkę,
drugim elementem jest blurb.
Kolory przyciągają, ale co z
symboliką?
Tutaj jest mały problem.
Upierając się przy okładce oddającej głębsze znaczenie można spotkać się z
brakiem uwagi czytelnika.
Uwierz mi, znam to z autopsji.
Dorota Jankowska Płatki śniegu
Płatki śniegu w zbliżeniu na
czarnym tle nie przekłuwają uwagi jak nasycone kolorami obrazki. Jednak każdy
kto czytał książkę był w pozytywnym szoku jak front jego zakupu może być połączony
z wnętrzem. I to ma sens! Reszta to marketing.
Jeśli masz większy budżet to
postaw na symbolizm, a reklama w którą zainwestujesz zrobi swoje. Jeśli jednak
twoje finanse nie pozwalają na taki manewr, wybierz kolory, przy drugim wydaniu
możesz zmienić koncepcję okładki.